Nk on-line

Jak stałem się socjalistą?

28/09/2013

WILLIAM MORRIS

Jak stałem się socjalistą?

(Artykuł z czasopisma "Justice" z 16 czerwca 1894 r)

Redaktor prosił mnie, abym przedstawił historię powyższego nawrócenia, i mam wrażenie, że mogłoby to być pożyteczne, o ile moi czytelnicy będą mnie traktowali jako reprezentanta pewnej grupy ludzi; choć nie będzie łatwo przedstawić to jasno, zwięźle i prawdziwie. Mimo to spróbuję. Ale najpierw powiem, co według mnie znaczy być socjalistą, gdyż mówią mi, że słowo to nie oznacza już jednoznacznie i w sposób pewny tego, co oznaczało dziesięć lat temu. A zatem to, co rozumiem przez socjalizm, jest stanem społeczeństwa, w którym nie będzie ani bogatych, ani biednych, ani panów, ani sług, ani nie pracujących, ani przepracowanych, ani przemęczonych umysłowo inteligentów, ani przygnębionych robotników, słowem społeczeństwa, w którym wszyscy ludzie żyć będą w równości i działać bez marnotrawstwa, z pełną świadomością, że krzywda jednego oznacza krzywdę wszystkich — oto urzeczywistnienie słowa Wspólnota.

Otóż ten pogląd na socjalizm, który wyznaję obecnie i który spodziewam się wyznawać aż do śmierci, jest taki sam od jakiego zacząłem, nie przeżyłem okresu przejściowego, chyba żeby uznać za taki krótki okres politycznego radykalizmu, gdy widziałem dostatecznie jasno swój ideał, ale nie miałem żadnej nadziei na jego realizację. Radykalizm ten skończył się kilka miesięcy przed wstąpieniem do (ówczesnej) Federacji Demokratycznej, a przystąpienie to oznaczało, że powziąłem nadzieję urzeczywistnienia swego ideału. Jeżeli mnie spytacie, jak wielką nadzieję, albo ile my, socjaliści wtedy żyjący i działający, mogliśmy zrobić w tym kierunku, albo kiedy dokona się jakaś zmiana w obliczu społeczeństwa, muszę odpowiedzieć, że nie wiem.

Mogę tylko powiedzieć, że nie mierzyłem mojej nadziei, ani radości jaką mi wtedy sprawiała. Co do reszty zaś, to mogę powiedzieć, że gdy zdecydowałem się na ten krok, byłem zupełnym ignorantem w ekonomii; nigdy nawet nie otworzyłem Adama Smitha ani nie słyszałem o Ricardo czy o Karolu Marksie. Co dziwniejsze, czytałem trochę Milla, a mianowicie te z jego pism pośmiertnych (czy były ogłoszone w „Westminster Review" czy w „Fortnightly"?), w których atakuje on Socjalizm pod postacią fourieryzmu. Argumentuje on jasno i uczciwie, a rezultat - jeśli o mnie idzie - był taki, że doszedłem do przekonania, że Socjalizm jest zmianą konieczną i możliwą do przeprowadzenia za naszych dni. Te pisma przyczyniły się ostatecznie do mego nawrócenia na Socjalizm. Zatem wstąpiwszy do organizacji socjalistycznej (bo Federacja wkrótce stała się wyraźnie socjalistyczna),włożyłem nieco starania w poznanie ekonomicznej strony Socjalizmu i nawet zabrałem się do Marksa, chociaż muszę przyznać, że jakkolwiek niezmiernie mi się podobała historyczna część Kapitału, cierpiałem męki i mieszało mi się w głowie przy lekturze czysto ekonomicznej części tego wielkiego dzieła. W każdym razie przeczytałem, co mogłem, i ufam, że jakieś wiadomości pozostały mi z tej lektury; ale więcej jeszcze skorzystałem, muszę powiedzieć, z nieustannych rozmów z takimi przyjaciółmi, jak Bax i Hyndman i Scheu, oraz z wartkiego przebiegu mityngów propagandowych, które się wówczas odbywały i w których brałem udział. Wykończenie takiej edukacji w praktycznym Socjalizmie, w stopniu dla mnie możliwym, otrzymałem później z rąk niektórych mych przyjaciół Anarchistów, od których nauczyłem się zupełnie wbrew ich intencjom, że Anarchizm jest niemożliwy, podobnie, jak nauczyłem się od Milla, wbrew jego intencjom, że Socjalizm jest konieczny.

Ale w opowiadaniu o tym, jak wszedłem w praktyczny Socjalizm, zacząłem — jak widzę — od środka, gdyż w swojej sytuacji człowieka zamożnego, któremu nie dokuczają braki przygniatające robotnika na każdym kroku, czuję, że mógłbym wcale nie dojść do jego strony praktycznej, gdyby mój ideał nie zmusił mnie do poszukiwań. Bo polityka jako tylko polityka, tzn. nie traktowana jako konieczny, choć uciążliwy i niesmaczny środek do celu, nigdy by mnie nie przyciągnęła; ani też, kiedy uświadomiłem sobie wady społeczeństwa takiego, jakim jest obecnie, oraz ucisk biednych, nie mógłbym w ogóle uwierzyć w możliwość częściowego naprawienia tych krzywd. Innymi słowy, nigdy nie byłbym takim głupcem, żeby uwierzyć w szczęśliwego i „godnego szacunku" biedaka.

Jeśli zatem mój ideał zmusił mnie do szukania praktycznego Socjalizmu, co sprawiło, że ideał ten zrodził się w mym umyśle? Otóż tutaj wchodzi w grę to, co powiedziałem (w tym artykule) o sobie jako o reprezentancie pewnej grupy ludzi.

Przed powstaniem nowoczesnego Socjalizmu prawie wszyscy ludzie inteligentni albo byli, albo twierdzili, że są zadowoleni z cywilizacji naszego stulecia. I prawie wszyscy byli rzeczywiście zadowoleni, i uważali że nie trzeba nic innego, jak tylko ulepszać tę cywilizację, usuwając z niej niektóre śmieszne przeżytki wieków barbarzyńskich. Krótko mówiąc, było to nastawienie wigowskie, naturalne u przedstawicieli nowoczesnej bogatej klasy średniej, którzy rzeczywiście, jeśli idzie o postęp mechaniczny, nie mogą niczego więcej żądać, byle tylko Socjalizm zostawił ich w spokoju i pozwolił używać życia w bogactwie.

Ale oprócz tych zadowolonych byli inni, w gruncie rzeczy niezadowoleni, którzy mieli niejasne poczucie odrazy wobec triumfu cywilizacji, byli jednak zmuszeni do milczenia przez niezmierzoną potęgę wigów. Ostatnio było kilku takich, którzy buntowali się przeciw wspomnianym wigom — powiedzmy dwóch, Carlyle i Ruskin. Ten ostatni, zanim nadeszły dni mego praktycznego Socjalizmu, był mi mistrzem w drodze do ideału, o którym mówiłem, i nawiasem mówiąc, gdy patrzę wstecz, nie mogę się powstrzymać od stwierdzenia, jak śmiertelnie nudny byłby świat dwadzieścia lat temu, gdyby nie Ruskin! To właśnie jemu zawdzięczam, że umiałem nadać kształt swemu niezadowoleniu, które, muszę powiedzieć, bynajmniej nie było niejasne. Niezależnie od pragnienia, żeby tworzyć rzeczy piękne, przewodnią pasją mego życia była i jest nienawiść do nowoczesnej cywilizacji. Cóż powiem o tym teraz, gdy ożywa moja nadzieja na jej zniszczenie — co powiem o zastąpieniu jej przez Socjalizm?

Cóż powiem o jej panowaniu nad siłą mechaniczną i o marnotrawieniu jej, o ubóstwie jej wspólnoty i o tak bogatych wrogach wspólnoty, o jej zdumiewającej organizacji — dla życia w nieszczęściu! O jej pogardzie dla prostych przyjemności, którymi każdy mógłby się cieszyć, gdyby nie jej szaleństwo? Jej ślepej wulgarności, która zniszczyła sztukę, tę jedyną prawdziwą osłodę pracy? Wszystko to czułem wtedy tak, jak teraz, ale nie wiedziałem, dlaczego tak jest. Dawne nadzieje odeszły, walka ludzkości przez wiele stuleci nie dała nic prócz tego brudnego, bezcelowego, ohydnego zamętu; wydawało mi się, że najbliższa przyszłość może tylko wzmóc obecne zło, wymiatając ostatnie przeżytki z czasów zanim monotonna nędza cywilizacji osiedliła się na tym świecie. Była to zaiste marna perspektywa i — jeśli wolno mi wspomnieć o sobie jako o osobowości, a nie tylko o typie — szczególnie zła dla człowieka z moim usposobieniem, obojętnego na metafizykę i religię, jak również na naukową analizę, ale obdarzonego głęboką miłością do ziemi i życia na niej oraz namiętnością do dziejów przeszłości rodzaju ludzkiego. Pomyślcie tylko! Czy to wszystko miałoby się skończyć na kantorze ustawionym na kupie popiołów, z salonem Podsnapa nieopodal i z komitetem wigów rozdającym szampana bogatym a margarynę biednym w tak stosownie dobranych proporcjach, że wszyscy razem byliby zadowoleni, chociaż radość oczu zniknęłaby ze świata, a miejsce Homera miałby zająć Huxley? A jednak wierzcie mi, w głębi serca, kiedy rzeczywiście zmuszałem się do spoglądania w przyszłość, to właśnie w niej widziałem. I przynajmniej o ile mi wiadomo, nie było nikogo, kto by zdawał się myśleć, że warto walczyć przeciwko takiemu urzeczywistnieniu cywilizacji.

Tak więc myślałem bardzo pesymistycznie o końcu życia, gdy nagle zrozumiałem, że pośród tego brudu zaczynają kiełkować ziarna wielkiej przemiany, tego, co nazywamy Rewolucją Socjalną. Dzięki temu odkryciu wszystko dokoła stało się dla mnie inne i wtedy jedyne, co mi pozostało do zrobienia, aby stać się Socjalistą; było związać się z ruchem w praktyce, co, jak już mówiłem, starałem się zrobić najlepiej, jak umiałem.

Zatem reasumując, studiowanie historii oraz miłość do sztuki i uprawianie jej doprowadziły do tego, że znienawidziłem cywilizację, która, gdyby wszystko miało pozostać tak jak teraz, obróciłaby historię w niespójny nonsens, a sztukę uczyniłaby zbiorem curiosów z przeszłości, bez istotnego związku z obecnym życiem.

Ale świadomość prądów rewolucyjnych nurtujących nasze nienawistne mi nowoczesne społeczeństwo powstrzymywała mnie, szczęśliwszego od wielu innych o artystycznej percepcji, z jednej strony, od stania się tylko takim, co narzeka na „postęp", a z drugiej, od marnowania czasu i energii na jeden z licznych planów, za pomocą których pseudoartyści, członkowie klasy średniej usiłują osiągnąć rozkwit sztuki, gdy ta nie ma już żadnych korzeni — i w taki sposób stałem się praktycznym Socjalistą.

Na koniec — dwa słowa. Może niektórzy nasi przyjaciele zapytają: i cóż nam do tych spraw historii i sztuki? My chcemy poprzez Socjal-Demokrację wywalczyć przyzwoite życie, chcemy jakoś żyć i to od razu. Ktokolwiek głosi pogląd, że sprawy sztuki i kultury muszą stać przed sprawami noża i widelca (a są tacy, którzy tak mówią), nie rozumie chyba, co znaczy sztuka ani tego, że jej korzenie muszą tkwić w glebie życia kwitnącego i wolnego od trosk. Jednak trzeba pamiętać, że cywilizacja doprowadziła robotnika do tak nędznej i żałosnej egzystencji, że on prawie już nie wie, jak sformułować żądanie życia o wiele lepszego niż to, które teraz znosi z konieczności. Właśnie zadaniem sztuki jest ukazać mu prawdziwy ideał życia pełnego i rozumnego, życia, w którym kultywowanie i tworzenie piękna, czyli doznawanie prawdziwej radości człowiek będzie odczuwał jako potrzebę niezbędną tak, jak powszedni chleb. I żadnego człowieka ani zespołu ludzi nie będzie można tego pozbawić inaczej niż przez wyraźny opór, któremu trzeba też przeciwstawić się ze wszystkich sił.

 

Dodano dnia:28 września 2013

Cytat Sailing on summer breez And skeeping over the ocean like a stone FRED NEIL

Sonda

Czy istnieje wolna wola?

zobacz wyniki