Mateusz Jureczka , student filozofii Uniwersytetu Szczecińskiego. Pseudonim artystyczny: Arlekin lub Joker. Zamiłowania poza filozofią to: pisanie poezji, muzyka hip hopowa, komiksy i kino komiksowe, monster movie klasy b, fabularne gry video i karciane oraz wrestling, szczególna słabość do prehistorycznej fauny :p. Niektóre z moich wierszy recenzowane były przez Ludwika Janiona.
Trupiarnia
Martwe, sztywne pomieszczenie w oparach mętnych
Widoczny niesmak to odór twoich krewnych
Odziani oni wszyscy, jak na bankiet
Wolna sala, gdy zajęty tylko parter
Jest jedno okno dla nich wszystkich
Oczy już nie absorbują świetlnej brzytwy
Pozamykani są oni w ciasnych pudełkach
Czekają w kolejce, krzyż na drogę, żegnaj
Świeża mapa umysłu, początek i kres
Nagroda lub kara, anioł i bies
Mniejsze zło z większego współczucia
Jedynie rzeczywistość jest powodem zepsucia
Nie można konać wyżej niż reszta
Pewność jest tym, co nam śmierć da
,Podwójne oblicze
Kiedyś byłem człowiekiem, może mnie pamiętasz?
Nic niezwykłego, dążę, jak wszyscy, do szczęścia?
Nigdy nie lubiłem kroczyć utartą ścieżką
Nie miałem też nikomu za złe, że jest ciężko
Kiedyś ufałem ludziom, podły to gatunek
Jednak stają się przewidywalni, cóż rachunek
Słyszysz? Jesteśmy dla Ziemi puszką Pandory
Zapomniałem, po co wam moje metafory?
Mój metabolizm stoi, sumienie - niewolnik
Razem z tytanami, wkraczamy na Olimp
Śmiało, i tak nie mam miejsca na nowe noże
Każdy z nich ma imię, każdy ma chorobę
Znalazła mnie, lecz się nie przedstawiła tańcem
Spojrzała dziwnie chłodno, jestem martwym klaunem
Wszyscy nas znienawidzą, letarg przerwie fosę
Kaptur skrywał twarz, gdy potknąłem się o kosę
Wciąż kontynuowała swój milczący monolog
Krwawy sufit spowiła skrzeplina, duch - prolog
Mam w sobie sprzeczność, nadzieję, którą tłumię
Arlekin, a jednak samotny nawet w tłumie
Kojarzą mnie z kartą, co skrywa emocje
Detal - czemu jest taki lekki dziś, kręgowce?
A może to ja jestem ślepy? nieświadomy?
Odwiedzała mnie na raty, miała pagony
Smutno mi było, gdy musiała tańczyć sama
Niezrozumiany balans, ogrom jak panamax
I zobaczyłem siebie w jej pustych oczach
Podniosłem z ziemi ostrze, dusze na bokach
Woń rodzaju ludzkiego, krew każdej istoty
Mistrz Polikarp mnie nie ostrzegł, jaki ma biotyp
Oddałem znak i poprawiłem epitafium
Przetarłem insygnia, podałem resztki łachów
Rozstanie było zimne, jak krew nieboszczyka
Zobaczymy się na jej łożu bez kleryka
Olimp
Gdzie czasem skąpana w świetle tańczących chmur
Stoi góra wychylająca się znad gór
Boski dom stoi pusty, nie ma nawet echa
Łatwy łup dla teologii i władców człowieka
Patrząc z niebios, góra nie jest już mała
I tu nagle, w progu, stanął Allach
W oparach sury bada grecką przestrzeń
Zwiedza, chyba odnalazł swoje miejsce
Chwilę triumfu zakłóciło stukanie w kolumnę
Ktoś tu przyszedł, by wystawić rachunek
Znajoma postać, dziw wytrącił Koran z ręki
Bo tu sobie stoi Jahwe z synem wyklętym
Nieludzka wymiana spojrzeń zakończyła ciszę
Boża polemika zapanowała nad bytem
Burzowe chmury zaczęły przysłaniać już Olimp
Nieśmiertelność przysłoniła wolę wolnej woli
Z poddasza wpada Jah, cały jest w lnach
Mesjasz się zachwiał, gdy ujrzał pokrewną twarz
Potyczka świętych ksiąg, cnoty tracą na znaczeniu
Jeden może zostać, reszta skończy w podziemiu
Oślepiający błysk, ktoś jeszcze tutaj przybył
Czteroręki mnich okna wszystkie wybił
Budda dołącza do bitwy o świątynie
Zacięta walka o tron Zeusa, ktoś strącił kurtynę
Cała jatka zamarła, jak Morze Martwe
Gdyż za kurtyną bogi ujrzały spiżarnię
Za drzwiami największe skarby boga bogów
Zaczęli biesiadę, zostawiając ludzi bez nadzoru
Czy ktoś odczuje ich nieobecność pokornie?
Wyznania zostały na górze, popijając nektar i ambrozję.
,Hydra
Dzień dobry, witam w linii turystycznej ,,7 głów"
Pokaże wam miejsca które obudzą w was bunt
Zaczynajmy! Pierwsze, co widzicie, to niewinna symfonia krzyku
Bezradność wzrusza, przy lejącym się nawyku
W drugim postoju wszyscy zmanipulowani
Co rozum mają za nic, bratając się z duchami
A teraz trójka! Lecz nie święta,
Gdzie tematem jest kolacja, ostatnia sceneria
Na czwartej mili widzimy strome góry
Każdy Syzyf złamał prawo kamiennej cenzury
Koło piątego przystanku szykowny sarkofag
Tam pośrednik balsamuje ludzi na ich oczach
Na drodze numer sześć zakapturzony zakon,
Co iluzją wabi ludzi za materialną wartość
Siódma aleja jest na przeciwko szóstej
Tutaj ludzie potrzebują dowodu, pętli złotej, pustej
Egzorcyzm
Stół w półmroku, debata dla sześciu osób
Dla sześciu głosów, akustyka w pustym lokum
Nadchodzi mistrz, ponury, blady mutant
Jego polemika z truchłem i krew na butach
Zgniła nuta, przy której tańczyła kostucha
Następny jest podróżnik z Toskanii
Co podąża za miłością, krocząc zaświatami
Mentalna podróż do wnętrza ziemi – piekło
Gdzie alegoria jest drogą na nieznane piętro
Trzeci gość to istota wielu czynów
Pachnie prochem, intrygując swoich widzów
Z wyższą świadomością zawiązał przymierze
Ukazał to malując Ostatnią wieczerze
Czwarty wchodzi uczony, ma szaty w teorie
Wyśmiewa Eden oraz boską agonię
Zamienił Adama i Ewę na ludzkie małpy
Poddał rozwojowi życie, segregując barwy
Za nim podąża znany, prawdziwy szaleniec
Prześcignął do kwadratu swoje istnienie
Fizycznie jest niemrawy, lecz fizykę sam już zbawił
Samozwańczy wielki, którego widzą piromani
Trzeba palić, ostatni z nich jest żniwiarzem rasy
Imperator, który rządził kontynentem przed laty
Tyran taktyki i jednocześnie anioł stróż
Chciał sięgnąć chmur i poczuć się, jak Bóg
Wszyscy już zebrani i siedzimy sobie wspólnie
Bez świadków, a jednak przybyli wszyscy tłumnie
Mamy armie intelektu, geniuszu oraz indoktrynacji
Stworzymy kolejne opium dla ludzi i ich racji
Zatrząśniemy gruntem pod nogami wyklętych
Zatańczą w wirze obłędu wszyscy wasi święci
Joker
,,Coś się kończy"
Coś się kończy, martwe, krwawe pragnienie
Czas się utopić, zabić to kojące marzenie
Widzą w tobie siebie, martwe spojrzenie
Puste siedzenie, w miejscu, gdzie są tylko fotele
Żyjemy od pokoju do pokoju, żyjemy w kolejnym, chcemy coś zdobyć
Czasem trudno nam zapukać, czasem trudno otworzyć
Do niektórych wracamy, inne tylko uchylamy
życie to pomieszczenia, przed którymi się wahamy
Klaustrofobia egzystencji, wszystko za nami to ,,koniec''
Coś przez co nie idziemy równo, lecz jak na szachownicy goniec
Gnamy zdesperowani widziani tylko w ryzach naszych myśli
Prawdy, której się boimy, nie po to jest sumienie, aby je czyścić
Po co uciekać przed kresem? szepty szepczą
Podłoga skrzypi w każdym pokoju, czyny męką
To koniec, nikt dotąd tutaj nie zapukał
Otworzyłem okno, ale czy ktoś wtedy słuchał?
Coś się kończy, a to tylko smutniejszy początek
Wyrwałem z siebie człowieka, nowy wątek
Czy kiedyś na prawdę kogoś zobaczę w progu?
Tak, może, pewnego dnia w jakimś pokoju....
Joker
„Wisielec”
Pospolity dzień wśród codziennych bodźców
Ktoś znów chce dołączyć do Krzyżowców
Ktoś dzisiaj upadnie, jak Ikar – szubienica
Ktoś zgasi świece przy mogile podróżnika
Motłoch zaczyna topić się w emocjach
Emocjach, które budzą postrach…
Pospolity dzień, łatwo zapomnieć o ambrozji
Dziś znane żelazne nerwy są w korozji
Mówią mu, to nie trwa długo…
Jedno pęknięcie i udajesz się w podróż, długą…
Spokojnie, nie dotknie więcej ziemi
Zimnej ziemi, lodowatej od ludzkich cieni
Pospolity dzień, przypadki nie istnieją
Ludzie w ludziach stopniowo maleją
Drzewiej kręgi nie czyniły zbawcą
Tutaj krzyż to „S” nie „T”, klaszczą…
Meritum: do wiszenia nikt nas nie zmusi
…kark wytrzymał, teraz czekajmy aż się udusi
Joker
“Ojciec Cogito”
Unus primus, novem nonus, duo secundus, quattor quatrus
Od narodzin w drodze, jesteśmy pielgrzymami
Od krzyku naszej świadomości, pewnie stąpamy
Nie zatrzymuj się, gdy zostałeś już przyjęty
Traktujecie przesłanie jak ołtarz wyklęty
Jak Behemota, jak pustą materię, Ślepcy!
Oni nie widzą, mylą dekalogi, Ślepcy!
To ty uwięziłeś modlitwę wolnych ludzi,
Desperacki akt wiary, duszy nie obudzisz
Boimy się dziś, lokalu zwanego piekłem
Pozbądźmy się pasożytów, posłużmy się sercem
Żałość ,,Wyszli oni z nas, lecz nie byli z nas”
Siedliska dekadentyzmu, niepostrzegany szlak
To On! Niejedyny, który nas nie naucza
Jest prorokiem, zmienia nurt, tratwa to pokusa
Dziś młoda rzeka, zaślepiona jest śmieciami
Słaba sztaluga, płótno z prostymi barwami
Mimo że urodziłeś się za murami
Miłosz mówił, że żyliście za murami
Lecz kostucha dopadła was w domu, macabre
Świętością dla mnie wersy, które nigdy nie będą na dnie
Jesteś tu wciąż, choć zabrał Cię Epilog Burzy
Wcześniej skrywał Barbarzyńca w Ogrodzie, piętno podróży
Jesteś owocem i jednocześnie czwartym zwiastunem
Długo czekałeś na należny szacunek
Jesteś przesłaniem, ludzie sądzą, nie dałeś, czego chcieli
Pokazałeś, aby nie wierzyć w cud jak w Galilei
Twoja krew jest atramentem, masz to we krwi
Twoje pióro jest cementem, spajasz ludzki szyk
Ujrzałem to zanim dopadła mnie nicość
Sam zobacz, ile może nas nauczyć ojciec Cogito
Unus Primus , novem nonus, novem nonus ,octo octavus
Joker
Malebolge
Oni nam karzą, karą rozkazują iść
Bezkresna tułaczka, oni maja bicz
Miejsce, gdzie śmierć nie zagląda
Za to wyczekuje, co jej wąż da
Potępieni męczennicy pełzający w agonii
Czarna pielgrzymka chcą biel oswoić
Z dziesięciu braci ósmy się ostał
Jesteśmy zazdrośni o tron, bo w niebiosach nikt nie został
Joker
,,Istota"
Wiem, że to na pewno jest, chyba da się to wyczuć
Płynąca krew, pulsujące tętnice, serce bytu
To nie zawsze jest czyste, bywa ulotne
Bardzo chwiejne, przewidywalne, trudno widoczne
Beztroskie, niekiedy mroczne, szybkie i powolne
Gwałtowne, mimo częstego mrozu jest toporne
Jednak tego pragniemy, tych oczu, tych.....
Tego wszystkiego, co jest wokół, bełkotu
Rzadko mamy to przed oczami, to nasze płytkie ambicje
To nasze, głębokie wody nie są już liczne
Szereg problemów i oddział spraw do ich dyscypliny
Marionetki w koszarach, gdzie sądem są czyny
Jedyne pewne i niepewne, jedyna zmienna
Czarna jak odmowa, ponura, bezimienna
To jest wszystkim, istotą, wiarą, wieszczem
Mam już dane, jest mi dane? Czym jestem?