HYDRA

Poezja Filozofów

Na VI Polskim Zjeździe Filozoficznym (Toruń 1995) wśród imprez towarzyszących niezwykłym powodzeniem cieszyły się spotkania piszących poezję filozofów. Słabość filozofów do poezji to zresztą stara sprawa… Uważam więc, że stała publikacja twórczości poetyckiej filozofów na stronie Nowej Krytyki to dobry pomysł.

Każdy piszący wiersze filozof może od tej pory zwrócić się do nas o publikację jego utworów na naszej stronie. Będziemy zapraszać znanych filozofów-poetów w gości i namawiać, czasem dekonspirować tych, co swą twórczość poetycką skrywają.

Jedynym kryterium kwalifikacji będzie fakt poetyzowania przez filozofa, wszystko jedno czy dyplomowanego czy studenta. Do wysyłanych utworów prosimy załączać kilka słów o sobie, najlepiej w formie nadającej się bezpośrednio do publikacji. Serdecznie zapraszam.

Jerzy Kochan

01/06/2019

Mateusz Jureczka , student filozofii Uniwersytetu Szczecińskiego. Pseudonim artystyczny: Arlekin lub Joker. Zamiłowania poza filozofią to: pisanie poezji, muzyka hip hopowa, komiksy i kino komiksowe, monster movie klasy b, fabularne gry video i karciane oraz wrestling, szczególna słabość do prehistorycznej fauny :p. Niektóre z moich wierszy recenzowane były przez Ludwika Janiona. 

 

 

Trupiarnia

Martwe, sztywne pomieszczenie w oparach mętnych

Widoczny niesmak to odór twoich krewnych

Odziani oni wszyscy, jak na bankiet

Wolna sala, gdy zajęty tylko parter

 

Jest jedno okno dla nich wszystkich

Oczy już nie absorbują świetlnej brzytwy

Pozamykani są oni w ciasnych pudełkach

Czekają w kolejce, krzyż na drogę, żegnaj

 

Świeża mapa umysłu, początek i kres

Nagroda lub kara, anioł i bies

Mniejsze zło z większego współczucia

 

Jedynie rzeczywistość jest powodem zepsucia

Nie można konać wyżej niż reszta

Pewność jest tym, co nam śmierć da

 

 ,Podwójne oblicze 

Kiedyś byłem człowiekiem, może mnie pamiętasz?

Nic niezwykłego, dążę, jak wszyscy, do szczęścia?

Nigdy nie lubiłem kroczyć utartą ścieżką

Nie miałem też nikomu za złe, że jest ciężko

Kiedyś ufałem ludziom, podły to gatunek

Jednak stają się przewidywalni, cóż rachunek

Słyszysz? Jesteśmy dla Ziemi puszką Pandory

Zapomniałem, po co wam moje metafory?

Mój metabolizm stoi, sumienie - niewolnik

Razem z tytanami, wkraczamy na Olimp

Śmiało, i tak nie mam miejsca na nowe noże

Każdy z nich ma imię, każdy ma chorobę

 

Znalazła mnie, lecz się nie przedstawiła tańcem

Spojrzała dziwnie chłodno, jestem martwym klaunem

Wszyscy nas znienawidzą, letarg przerwie fosę

Kaptur skrywał twarz, gdy potknąłem się o kosę

Wciąż kontynuowała swój milczący monolog

Krwawy sufit spowiła skrzeplina, duch - prolog

 

Mam w sobie sprzeczność, nadzieję, którą tłumię

Arlekin, a jednak samotny nawet w tłumie

Kojarzą mnie z kartą, co skrywa emocje

Detal - czemu jest taki lekki dziś, kręgowce?

A może to ja jestem ślepy? nieświadomy? 

 

Odwiedzała mnie na raty, miała pagony

Smutno mi było, gdy musiała tańczyć sama

Niezrozumiany balans, ogrom jak panamax

I zobaczyłem siebie w jej pustych oczach

Podniosłem z ziemi ostrze, dusze na bokach

Woń rodzaju ludzkiego, krew każdej istoty 

Mistrz Polikarp mnie nie ostrzegł, jaki ma biotyp

Oddałem znak i poprawiłem epitafium

Przetarłem insygnia, podałem resztki łachów 

Rozstanie było zimne, jak krew nieboszczyka

Zobaczymy się na jej łożu bez kleryka  

 

Olimp

 Gdzie czasem skąpana w świetle tańczących chmur

Stoi góra wychylająca się znad gór

Boski dom stoi pusty, nie ma nawet echa

Łatwy łup dla teologii i władców człowieka

Patrząc z niebios, góra nie jest już mała

I tu nagle, w progu, stanął Allach

W oparach sury bada grecką przestrzeń

Zwiedza, chyba odnalazł swoje miejsce

Chwilę triumfu zakłóciło stukanie w kolumnę

Ktoś tu przyszedł, by wystawić rachunek

Znajoma postać, dziw wytrącił Koran z ręki

Bo tu sobie stoi Jahwe z synem wyklętym

Nieludzka wymiana spojrzeń zakończyła ciszę

Boża polemika zapanowała nad bytem

Burzowe chmury zaczęły przysłaniać już Olimp

Nieśmiertelność przysłoniła wolę wolnej woli

Z poddasza wpada Jah, cały jest w lnach

Mesjasz się zachwiał, gdy ujrzał pokrewną twarz

Potyczka świętych ksiąg, cnoty tracą na znaczeniu

Jeden może zostać, reszta skończy w podziemiu

Oślepiający błysk, ktoś jeszcze tutaj przybył

Czteroręki mnich okna wszystkie wybił

Budda dołącza do bitwy o świątynie

Zacięta walka o tron Zeusa, ktoś strącił kurtynę

Cała jatka zamarła, jak Morze Martwe

Gdyż za kurtyną bogi ujrzały spiżarnię

Za drzwiami największe skarby boga bogów

Zaczęli biesiadę, zostawiając ludzi bez nadzoru

Czy ktoś odczuje ich nieobecność pokornie?

Wyznania zostały na górze, popijając nektar i ambrozję.

 

,Hydra

Dzień dobry, witam w linii turystycznej ,,7 głów"

Pokaże wam miejsca które obudzą w was bunt

Zaczynajmy! Pierwsze, co widzicie, to niewinna symfonia krzyku

Bezradność wzrusza, przy lejącym się nawyku

W drugim postoju wszyscy zmanipulowani

Co rozum mają za nic, bratając się z duchami

A teraz trójka! Lecz nie święta,

Gdzie tematem jest kolacja, ostatnia sceneria

Na czwartej mili widzimy strome góry

Każdy Syzyf złamał prawo kamiennej cenzury

Koło piątego przystanku szykowny sarkofag

Tam pośrednik balsamuje ludzi na ich oczach

Na drodze numer sześć zakapturzony zakon,

Co iluzją wabi ludzi za materialną wartość

Siódma aleja jest na przeciwko szóstej

Tutaj ludzie potrzebują dowodu, pętli złotej, pustej

 

Egzorcyzm

 

Stół w półmroku, debata dla sześciu osób

Dla sześciu głosów, akustyka w pustym lokum

Nadchodzi mistrz, ponury, blady mutant

Jego polemika z truchłem i krew na butach

Zgniła nuta, przy której tańczyła kostucha

Następny jest podróżnik z Toskanii

Co podąża za miłością, krocząc zaświatami

Mentalna podróż do wnętrza ziemi – piekło

Gdzie alegoria jest drogą na nieznane piętro

Trzeci gość to istota wielu czynów

Pachnie prochem, intrygując swoich widzów

Z wyższą świadomością zawiązał przymierze

Ukazał to malując Ostatnią wieczerze

Czwarty wchodzi uczony, ma szaty w teorie

Wyśmiewa Eden oraz boską agonię

Zamienił Adama i Ewę na ludzkie małpy

Poddał rozwojowi życie, segregując barwy

Za nim podąża znany, prawdziwy szaleniec

Prześcignął do kwadratu swoje istnienie

Fizycznie jest niemrawy, lecz fizykę sam już zbawił

Samozwańczy wielki, którego widzą piromani

Trzeba palić, ostatni z nich jest żniwiarzem rasy

Imperator, który rządził kontynentem przed laty

Tyran taktyki i jednocześnie anioł stróż

Chciał sięgnąć chmur i poczuć się, jak Bóg

Wszyscy już zebrani i siedzimy sobie wspólnie

Bez świadków, a jednak przybyli wszyscy tłumnie

Mamy armie intelektu, geniuszu oraz indoktrynacji

Stworzymy kolejne opium dla ludzi i ich racji

Zatrząśniemy gruntem pod nogami wyklętych

Zatańczą w wirze obłędu wszyscy wasi święci

 

Joker

 ,,Coś się kończy"

 

Coś się kończy, martwe, krwawe pragnienie

Czas się utopić, zabić to kojące marzenie

Widzą w tobie siebie, martwe spojrzenie

Puste siedzenie, w miejscu, gdzie są tylko fotele

Żyjemy od pokoju do pokoju, żyjemy w kolejnym, chcemy coś zdobyć

Czasem trudno nam zapukać, czasem trudno otworzyć 

Do niektórych wracamy, inne tylko uchylamy

życie to pomieszczenia, przed którymi się wahamy

Klaustrofobia egzystencji, wszystko za nami to ,,koniec''

Coś przez co nie idziemy równo, lecz jak na szachownicy goniec

Gnamy zdesperowani widziani tylko w ryzach naszych myśli

Prawdy, której się boimy, nie po to jest sumienie, aby je czyścić

Po co uciekać przed kresem? szepty szepczą 

Podłoga skrzypi w każdym pokoju, czyny męką 

To koniec, nikt dotąd tutaj nie zapukał 

Otworzyłem okno, ale czy ktoś wtedy słuchał?

Coś się kończy, a to tylko smutniejszy początek

Wyrwałem z siebie człowieka, nowy wątek 

Czy kiedyś na prawdę kogoś zobaczę w progu?

Tak, może, pewnego dnia w jakimś pokoju....   

 

Joker

„Wisielec”

 

Pospolity dzień wśród codziennych bodźców

Ktoś znów chce dołączyć do Krzyżowców

Ktoś dzisiaj upadnie, jak Ikar – szubienica

Ktoś zgasi świece przy mogile podróżnika

Motłoch zaczyna topić się w emocjach

Emocjach, które budzą postrach…

 

Pospolity dzień, łatwo zapomnieć o ambrozji

Dziś znane żelazne nerwy są w korozji

Mówią mu, to nie trwa długo…

Jedno pęknięcie i udajesz się w podróż, długą…

Spokojnie, nie dotknie więcej ziemi

Zimnej ziemi, lodowatej od ludzkich cieni

 

Pospolity dzień, przypadki nie istnieją

Ludzie w ludziach stopniowo maleją

Drzewiej kręgi nie czyniły zbawcą

Tutaj krzyż to „S” nie „T”, klaszczą…

Meritum: do wiszenia nikt nas nie zmusi

…kark wytrzymał, teraz czekajmy aż się udusi

 

Joker

“Ojciec Cogito”

Unus primus, novem nonus, duo secundus, quattor quatrus

 

Od narodzin w drodze, jesteśmy  pielgrzymami

Od krzyku naszej świadomości, pewnie stąpamy

Nie zatrzymuj się, gdy zostałeś już przyjęty

Traktujecie przesłanie jak ołtarz wyklęty

Jak Behemota, jak pustą materię, Ślepcy!

Oni nie widzą, mylą dekalogi, Ślepcy!

To ty uwięziłeś  modlitwę wolnych ludzi,

Desperacki  akt wiary, duszy nie obudzisz

Boimy się dziś, lokalu zwanego piekłem

Pozbądźmy się pasożytów, posłużmy się sercem

 

Żałość ,,Wyszli oni z nas, lecz nie byli z nas”

Siedliska dekadentyzmu, niepostrzegany szlak

To On! Niejedyny, który nas nie naucza

Jest prorokiem, zmienia nurt, tratwa to pokusa

Dziś młoda rzeka, zaślepiona jest śmieciami

Słaba sztaluga, płótno z prostymi barwami

Mimo że urodziłeś się za murami

Miłosz mówił, że żyliście za murami

Lecz kostucha dopadła was w domu, macabre

Świętością dla mnie wersy, które nigdy nie będą na dnie

 

Jesteś tu wciąż, choć zabrał Cię Epilog Burzy

Wcześniej skrywał Barbarzyńca w Ogrodzie, piętno podróży

Jesteś owocem i jednocześnie czwartym zwiastunem

Długo czekałeś na należny szacunek

Jesteś przesłaniem, ludzie sądzą, nie dałeś, czego chcieli

Pokazałeś, aby nie wierzyć w cud jak w Galilei

Twoja krew jest atramentem, masz to we krwi

Twoje pióro jest cementem, spajasz ludzki szyk

Ujrzałem to zanim dopadła mnie nicość

Sam zobacz, ile może nas nauczyć ojciec Cogito

 

Unus Primus , novem nonus, novem nonus ,octo octavus

 

 

 

Joker

 Malebolge

Oni nam karzą, karą rozkazują iść

Bezkresna tułaczka, oni maja bicz

Miejsce, gdzie śmierć nie zagląda

Za to wyczekuje, co jej wąż da

Potępieni męczennicy pełzający w agonii

Czarna pielgrzymka chcą biel oswoić

Z dziesięciu braci ósmy się ostał

Jesteśmy zazdrośni o tron, bo w niebiosach nikt nie został

 

 

Joker

,,Istota"

Wiem, że to na pewno jest, chyba da się to wyczuć

Płynąca krew, pulsujące tętnice, serce bytu

To nie zawsze jest czyste, bywa ulotne 

Bardzo chwiejne, przewidywalne, trudno widoczne

Beztroskie, niekiedy mroczne, szybkie i powolne

Gwałtowne, mimo częstego mrozu jest toporne

Jednak tego pragniemy, tych oczu, tych..... 

Tego wszystkiego, co jest wokół, bełkotu 

Rzadko mamy to przed oczami, to nasze płytkie ambicje 

To nasze, głębokie wody nie są już liczne 

Szereg problemów i oddział spraw do ich dyscypliny

Marionetki w koszarach, gdzie sądem są czyny 

Jedyne pewne i niepewne, jedyna zmienna 

Czarna jak odmowa, ponura, bezimienna 

To jest wszystkim, istotą, wiarą, wieszczem 

Mam już dane, jest mi dane? Czym jestem?