Dawid Mayer
Dawid Majer - ur. 1981. Absolwent filozofii na UG. Poeta, publicysta i dziennikarz. W latach studenckich redaktor magazynu "Przesuw" i organizator wydarzeń literacko-muzycznych w Trójmieście związanych z tym pismem. Autor broszury komentującej i opisującej wystawę Marka Zygmunta "Sztuka Końca II" (Galeria DA, 2003). Wiersze publikował w "fo:pa", "Autografie", "Portrecie", "Toposie", "Migotaniach, przejaśnieniach" oraz "Wyspie". Publicystykę w "Biuletynie Fotograficznym" "Pomorskim Przeglądzie Gospodarczym", "Gazecie Wyborczej" oraz portalach internetowych "charhizma presse", "yass.art.pl", "independent.pl", "lead.pl". Jako dziennikarz współpracował z "Dziennikiem Bałtyckim". Od grudnia 2007 do maja 2008 roku pracował jako wydawca online w portalu MMTrójmiasto. Wyróżniony w XI konkursie im. Mieczysława Czychowskiego, laureat Turnieju Jednego Wiersza podczas IV Nadmorskiego Spotkania Poetów. Mieszka w Gdańsku.
WIEŻA
kiedy byłem dzieckiem
matka kupowała mi książki,
i nwestując w moją wiedzę
w moją przyszłość,
kupowała książki
i stawiała je na półkach,
święte –
przewodniki po obcych miastach, encyklopedie
i trochę socjologii,
dorzuciła też wyświechtanego morsztyna, słonimskiego
i kochanowskiego z kwiatkiem w środku,
każdej nocy zabierałem je do łóżka –
przekwitłe dziewice, które w moich ustach
nabierały treści i bluźnierstwa, by nad ranem
matka traciła ze mną
wspólny język,
bo niby skąd mogła wiedzieć,
że się to obróci
przeciwko niej;
i w sypialni moich dziadków
do sufitu półka, do której
namawiano mnie od dziecka –
przewodniki po obcych krajach, giordano bruno, słowacki,
legenda młodej polski i słowacki –
wszystkie wyświechtane, ale z mnóstwem
nierozdzielonych stron
w środku,
kurzem i światłem pachnące zakonnice –
zabrane do lasu powiedziały mi wszystko,
co potrzebne
by odejść od stołu podczas posiłku,
łapać za słówka, albo
w środku lekcji wstać
i powiedzieć brzydkie słowo –
dobrze wiedząc,
że się to obróci przeciwko mnie
I 2006
WARIACJE NA TEMAT PRZERWANEJ LEKTURY KIERKEGAARDA
To mi nic nie mówi, a przecież muszę coś z sobą zrobić,
bo inaczej zrobię coś sobie – zacząłem
i nie mogę skończyć.
To mi powinno zwisać, tym bardziej, że się nie ożeniłem
a dopiero co zaręczyłem ze światem – zacząłem jednak
więc nie mogę już nie skończyć.
To mnie nie robi, skoro nie wiem nawet
że wiem.
To mnie wreszcie uziemia. Szczególnie o czwartej rano,
kiedy świergot ptaków uprzedza słońce, a ja zapalam w oknie
papierosa, ażeby zgasły naraz
wszystkie wiatraki latarń.
Chociaż sklepienie niebieskie
nie jest jeszcze
niebieskie.
2002
TELEFON DO STUDENTKI, KTÓRA WYJECHAŁA DO DANII PRACOWAĆ NA CZARNO PRZY ZBIORZE TRUSKAWEK
Powietrze waży tu trzydzieści dwa stopnie
Celsjusza, przez co lipiec spływa po mnie
jak po maśle.
Kiedy za wszelką cenę próbuję
skończyć wiersz o nas piwo zasala skronie,
a sezon narzuca ustrój z zupełnie nową
nowomową, której oprzeć się nie sposób –
w żółtej budce pod blokiem sprzedają lody,
balkony i samochody przemycają przeboje
Lata z Radiem, uderzeniowa fala dziewczyn
wychodzi na słońce i kłem mola
wgryza się w morze.
Tu – między kolejnym słowem
a twoją fotografią –
ledwie wierszem wiążę koniec
z końcem. Z końcem będąc
w opozycji.
2001
NIE WYZNAJĘ ŻADNEJ RELIGII, NIE UPRAWIAM ŻADNEGO SPORTU, CZASAMI TYLKO - PIJANY – TAŃCZĘ
A potem wybucha symfonia zamków błyskawicznych
i brezent i ortalion oddycha rzadką mgłą.
Pole namiotowe jest małe i drogie,
co wbija w dumę,
bo udało mi się przenocować
za darmo –
w namiocie dwóch sióstr,
z których jedna była wyjątkowa,
a o drugiej nie powiem nic,
może tylko tyle, że bardzo chciała spać
poza namiotem, pod byle bukiem,
byle ze mną,
ale to tamta wiedziała,
że najpierw był Leadbelly, potem
Woodie Guthrie, a dopiero na końcu
Dylan.
Dlatego teraz, o świcie, świerszcze skwierczą
jak sadzone jajko słońce,
spalona trawa trzeszczy
jak stary winyl ziemia,
po której idę, stojąc w miejscu,
uparcie niczym igła,
albo dobry blues –
nie mam mapy, nie mam papierosów.
Mam trochę pieniędzy. A siostry
wyjadą dopiero w południe.
2002, 29 XI 2006
CZAS AKUPUNKTURY
Nie mam adresów, a jedynie punkty zaczepienia Wieniedikt Jerofiejew
iga i nadia wydział sklep monopolowy iga i nadia
nadia i iga wydział cafe absinthe plaża iga i nadia
sklep monopolowy bankomat sklep nadia i iga
wydział empik cafe absinthe bankomat ojciec iga
wydział empik biblioteka ojciec nadia
cafe absinthe iga i nadia bankomat bankomat
pętla tramwajowa iga i nadia iga i nadia ojciec
wydział empik cafe absinthe bankomat plaża nadia
wydział empik empik wydział cmentarz nadia i iga
plaża bankomat pętla tramwajowa cmentarz cafe
absinthe bezimienna cafe absinthe cafe absinthe
cmentarz cmentarz cmentarz cmentarz taksówka
2005
AKADEMIK, RÓŻNE POZYCJE
Tak naprawdę słońce nas nie potrzebuje,
tym bardziej po tym jak się dobraliśmy
dobieraliśmy do siebie przez sen,
choć miało być po jednym i do domu,
nawet wtedy, gdy pod pachą wyniosłem
kufel piwa, nabrany na to,
co lada moment rozkaże mi pójść przez miasto
z reklamówką pełną dzieł Locke’a, Leibniza i Pascala,
w które pobliska czytelnia wyposażyła mnie
jak w twoje ciało martwa litera nocy.
Właściwie nie akcent, raczej naleciałość
do oduczenia przy pitej na czczo kawie,
albo w drodze do spożywczego,
zamkniętego jeszcze o tej porze jak moje serce,
cicho położone na twoim podbrzuszu, co lubisz
i tu, tu masz kości, które czuję
jak malinę na szyi oraz lewym ramieniu,
nawet teraz, kiedy ubrany ściągam z netu
młode obiecujące Podczaszy, Fiedorczuk,
Podgórnik.
2002