Jerzy Kochan
Kocham Cię
Nie powinno się pisać wierszy bez nadziei
Nie powinno się pisać wierszy bez miłości
Nie powinno się pisać wierszy bez idei
A teraz piszę wiersz na wspomnieniu miłości
A teraz piszę wiersz na resztce miłości
A teraz piszę wiersz na śladzie miłości, który został tylko we mnie
Jak pomidorowa na skrzydełku
Jak zupa na gwoździu
Jak sen na karimacie
Już nic nie czuję
Nie ma ciepła Twego ciała
Dawno wyrzekłaś się wszystkiego
Ja zresztą chyba też
Ale to nic nie znaczy
Nie wiem w jakim sensie
Ale tu chwytam nieskończoność
Która intelektualnie wydaje mi się śmieszna
Mdła
Piszę teraz do ciebie:
Dosyć tych żartów
Wsiadaj w samolot i wracaj
A to już 2 lata
Trzy
I tu jest nieskończoność
{W niemożności}
EROTYK
Wyrzuciłaś
mnie z facebooka
w realu
zwalniasz krok
przed światłami
abym zdążył
przejść ulicę bez ciebie
Już nie mogę
podawać ci cukiernicy
i dotykać twoich palców
przy okazji sól
przy okazji pieprz
Już nie mogę
Łapczywie połykać powietrza
Ogrzanego w twojej piersi
Patrzeć ci w oczy
Patrzeć na usta
Teraz tylko we śnie
Turlamy się w objęciach po trawie
Rozgniatam sutki językiem o podniebienie
Głaszczę cię po pupie
I burzę rudą czuprynkę
Od twojej głowy
Zdrętwiało mi ramię
Muszę się odwrócić na drugi bok
Ale zachłannie wypinam tyłek
Aby dotykać twego rozgrzanego biodra
„podrap trochę plecy…” – mruczę niewyraźnie
{Szczecin 2012-10-11}
GÓRY
Góry wystają…
Ale nie tak jak nadmiar przytrzaśniętych ciuchów z nie
domykającej się walizki
Wystawanie gór jest ich istotą
I jak się patrzy na góry
To też by się chciało wystawać
Góry…ho ho ho…to nie jakaś tam gmina…ani nawet Gwiżdż Janina…
dwa
niewiele się zmieniłaś
płaszcz jest inny
droższy
kosmyk włosów
opada tak samo
płaszcz długi
do kostek
i szalik chyba
czy chusta
idziesz tak
abyśmy się nawet przypadkowo
nie dotknęli ramionami
mówisz tak
aby nie wyjść poza
uprzejmą, delikatną konwersację
stawiasz małe kroki
żeby nie dojść
ze mną za daleko
nie mogą nas
zobaczyć inni
nie może nas
zobaczyć on
jesteśmy w ramie
jak w kojcu
jak mogłaś kupić płaszcz
w tak mdły wzór
ale ponad wszystkim góruje
ten mój niezwykły zachwyt
to bezprzytomne uwielbienie
żarłoczne łapanie każdego detalu i gestu
żre mnie ono
pali do trzewi
euforycznie uwrażliwia
stawia na palce
jest , jest , jest miłość
na świecie
i mam ją teraz
w sobie, pod ręką
i tu się budzę
ze łzami w oczach
chowam
ją głębiej
Zimny lipiec
zima idzie…
a gdzie PIEC
i kot na parapecie
gdzie kiszona kapusta w beczce
i zakopcowana marchew
są tylko niesłodkie truskawki
blade pomidory
i nieopalone łydki bladych dziewczyn
EROTYK / I /
Leżę w łóżku
jeszcze trzy godziny
w radiu Katarzyna Kolenda-Zaleska
wyciągam się-przeciągam
jednak nie sięgam krańców nowego łóżka
to dobrze
całe ciało jeszcze uśpione
mimo przeciągania
przecież jeszcze trzy godziny
aż przyjdziesz
chyba świecę skórą
w każdym razie jest jakaś powierzchniowo rześka
„To pewnie w oczekiwaniu” – tłumaczę sobie
już nie śpię
żadnych gimnastyk, fikołków…
wyprostowuję nogę obok nogi
prawie jak na baczność
tylko że z wyciągniętymi palcami stóp
gotów
jeszcze nie teraz
dopiero za trzy godziny
oczy mam cały czas zamknięte
EROTYK / II /
Patrzysz na mnie jak telenowelę
wpadnę
nie wiem
jeszcze nie zdecydowałam
JA mówię, że szkoda czasu
że chciałbym spać przytulony do twoich pleców
z ręką na twej piersi
wtulony w zapach twego ciała
w żaroodpornej kapsule naszej miłości
Wiem, że to trochę udawanie
też konwencja
złuda bezpośredniości i pewności
ale nie mam innego pomysłu na świat
EROTYK / III /
Nie wiem dlaczego nie chce mi się żyć
Przecież nie jesteś moją pierwszą miłością
Ani pewnie ostatnią
Przecież tyle jest ważnych spraw
Ludzkość, dzieci
Piękne widoki i piękne kobiety
A tu pustka
Bezczasowe zianie otchłani
Bezsens każdego gestu
Udaję nawet, że podnoszę rękę
Wirtualna, kompletnie sztuczna rzeczywistość
Takie mozolne origami bez świata w tle
Patrząc rozsądnie
To ta miłość jest sztuczna
Krótkie spięcie, błysk, spotkanie
Zderzenie się
Jak bil na stole bilardowym
Dwóch chwilowych, przypadkowych bytów
Czyżby nieszczęśliwa miłość
Ujawniała lichość egzystencji
Co najmniej tak jak Heideggerowska trwoga
Nie za bardzo mnie to interesuje…
Przyroda
Są poeci, których zachwycają wysokie drzewa
Buszują w malinowym chruśniaku
Smutniejsi piszą, że przyroda jest obojętna
Dla mnie jest bezrozumnie żarłoczna
Jak rozbuchany popęd seksualny
U plującego krwią i zdychającego gruźlika
Nażreć się, napchać, rozpanoszyć
Choćbym nie zdążył strawić, przeżuć, pogryźć
Paruje smrodem rozkładających się ciał
Zjedzonych przez tych, co jeszcze żyją i tych, co się wciąż rodzą
Zatruwa trupim jadem całą rzeczywistość
To szkielet świata
I na nic dystansowanie się róż
Rozkraczonego jelonka
Par całujących się na ławkach w parku
Czy subtelnych filozofów
Przywaleni gwiaździstym niebem
Z udręką maskujemy rozpacz
Erotyk IV
Dziwisz się
Dlaczego pytam Ciebie o wartość moich wierszy
Że to trzeba znawcy
Albo krytyka
Mówisz, że w zasadzie nie lubisz poezji
I nie znasz się na niej
Ale to Ty
Rozjaśniasz się na mój widok
Mówisz, że mam śmiejące się oczy
I piszesz, że moje wiersze są cudne
to dla Ciebie je piszę
Głaszczę cię nimi po ręce
Jakbym uspokajał chorego
Albo dziecko przestraszone koniecznością kłucia igłą
Jakbym wygładzał fałdy fal
chciał grozę morza zamienić na aksamitną pewność
Ooo! Piękno nieznane…!
Nie widzę Cię
Słyszę tylko pokasływanie
szuranie kapci
i brzęk szkła
za ścianą
Skąd więc ta tęsknota
Ten cielesny niepokój
To marzenie spełnienia
i rosnąca serdeczność
do Ciebie
Oto siła sztuki konceptualnej
nieskalanej realizacją
Krągłej jak kula
i ponętnej absolutem
jak gwiazdy
Na razie wystarcza mi
że bierzemy prysznic w tej samej kabinie
oddzieleni piętnastominutowa przerwą
zjednoczeni pragnieniem
na próżno
dziecięcym gestem
z rumieńcem na twarzy
odrzucam kołdrę:
wskakuj!
Głogów 2006
TRZY ŚWIATY
ty
Nie kochasz mnie
nawet
Nie lubisz mnie
Ty tylko mnie
chcesz
To dla mnie za mało
Nie pojmuję nawet jak tak można
Kocha, lubi, chce….
Epoka chcenia
No i co z tego, że płaczesz…
dzisiaj upadłem na szlaku…
Upadłem na szlaku
To nie żadna metafora
Szlak prawdziwy
Biały pasek
Żółty pasek
Biały pasek
Na drzewie
Już schodziłem i droga była tylko lekko spadzista
Mały kamyk pod nogą i przywalony plecakiem
Rozbitą głowę wtulałem w szutrową fakturę
Zatrzymany
Zaraz przypomniał mi się dynamiczny pięćdziesięciolatek sprzed trzydziestu lat
Wyskakiwał z skręcającej z Podwala w Świdnicką, koło PDT szesnastki
Przegapił przystanek. Nie chciał jechać na Plac PKWN.
Też upadł
A z odpiętej teczki wysypały się
Na mokry, nierówny poniemiecki jeszcze bruk
Wysypały się kartki, teczki, uwolnione od etui okulary, drugie śniadanie
Wypadła nawet nieświeża chustka do nosa
Zbyt ryzykowny krok i totalna klęska podmiotu racjonalnego
Tak jakby pogromcy zwierząt uciekły wszystkie zwierzęta
Dowód na złudę panowania nad światem. Biedny
Pan Cogito
Tylko chichot współpasażerów i współczucie na widok otartych dłoni
Ubłoconego prochowca i stłuczonej szybki w okularach
Wstyd, że to już nie lata wskakiwania i wyskakiwania z tramwaju
Prosta klisza
Ja swój wypadek estetyzuję robiąc sobie sam zdjęcia aparatem
Dokumentuję ewolucję barwy podbitego oka
Teatralizuję życie sam przed sobą. Jestem przede wszystkim
Widzem
Takie sobie dell`arte bez Pierrota i Colombiny
Bez ich barwnych stroi i czarno-biało-rumianych makijaży
Za to z dyskretną zielenią North Face`a, komputerową konstrukcją
Carrimora i komórką która
Szuka sieci
A co ze śmiercią i zwierzęcym strachem przed nią?
Czy to też da się steatralizować, zrobić antrakt, tylko skończyć spektakl
Nie przywiązywać się tandetnie jak do czytadła, serialu, telenoweli. Na razie
wystawiajmy to co jest
STACJA KRZYŻ
*Stacja Krzyż istnieje naprawdę i wie o tym każdy, kto jechał pociągiem do /z Szczecina przez Poznań. Jej cechą charakterystyczną jest to, że po ulokowaniu się - dajmy na to wczesno-rannym – w Szczecinie, po jakimś czasie, utuleni jednostajnym stukiem kół pociągu - przysypiamy a po pewnym czasie budzimy w przekonaniu-nadziei, że dojechaliśmy DALEKO i przespaliśmy KAWAŁ DROGI; patrzymy więc przez okno na najbliższą stację – a to DOPIERO KRZYŻ, połowa drogi do Poznania, tak jakby nic. Działa to i w druga stronę. Jadąc z Wrocławia, po Poznaniu przysypiamy…a to dopiero KRZYŻ… Przypis ten nie przekreśla dodatkowych innych asocjacji…nie namawia też na wycieczkę do Krzyża …
chyba mogę pisać
tylko o miłości
Twojej
Mojej
ale nic
nie ma
tylko
mokro w butach
boli kręgosłup
i dopiero…
Krzyż
*Stacja Krzyż istnieje naprawdę i wie o tym każdy, kto jechał pociągiem do /z Szczecina przez Poznań. Jej cechą charakterystyczną jest to, że po ulokowaniu się - dajmy na to wczesno-rannym – w Szczecinie, po jakimś czasie, utuleni jednostajnym stukiem kół pociągu - przysypiamy a po pewnym czasie budzimy w przekonaniu-nadziei, że dojechaliśmy DALEKO i przespaliśmy KAWAŁ DROGI; patrzymy więc przez okno na najbliższą stację – a to DOPIERO KRZYŻ, połowa drogi do Poznania, tak jakby nic. Działa to i w druga stronę. Jadąc z Wrocławia, po Poznaniu przysypiamy…a to dopiero KRZYŻ… Przypis ten nie przekreśla dodatkowych innych asocjacji…nie namawia też na wycieczkę do Krzyża …
Grudzień 2006
Czy jakoś tak……
Szeptem do mnie mów
stań dalej
uważaj
bo krople śliny
siejesz wokół
Wiem, że jesteś
kolegą, przyjacielem
z wojska
czy jakoś tak….
poklepię cię zaraz po plecach
na odchodne
grudzień 2006
WIERSZ NA ZMĘCZENIE
Powoli po trochu
puszcza
zły uścisk
Nie piszę
zazwyczaj
a teraz jak lekarstwo
piszę na zmęczenie
już trzeci wiersz
ciurkiem
grudzień 2006
NOWY ROK
Pusty poranek
drzewa bez liści
nie ma nawet śniegu
O dziwo
niebieskie niebo
wiatr jakby trochę porywisty
Wiatr historii
nie, wiatr mojej
własnej, lichej egzystencji
Nic podnoszącego ma duchu
a jednak
jak gdyby kto posprzątał
Czy uda się
raz jeszcze
zresetować
1 styczeń 2007, Szczecin
OPCJA
nie…nie
to nie było tak
że zerknąłem za zasłonkę
i ujrzałem Ciebie stojącą nago w miednicy z wodą
w futrze spienionego mydła
nieprawdą jest też i to
że pospiesznie rozpinałem Twoją suknię w kwiatki
w tysiące kwiatków
zapinaną na karny szereg czerwonych guziczków
i że było to na starym skrzypiącym łóżku
raczej było inaczej
bardziej klasycznie
pocałunki w świetle gwiazd
krzyk zazdrosnego puszczyka
a rano turlanie się w zielonej trawie
i zadarta do góry bluzka
z ciekawością delikatnie podgryzałaś moje wąsy
pewnie nigdy nie całowałaś się jeszcze
z wąsatym mężczyzną
zostało z tego wszystkiego
napięcie na lata
z lotu ptaka widać szachownice pól codzienności
szybuję więc
wciąż gotów
SCHOWANKO
W dolnej szafce
Na prawo
Mam puszki sardynek
Leżą ułożone w wieżyczkę
Połyskują w mroku
Szlachetną blachą
Kryjącą egzotyczne rybki
Są różne
Nie tylko takie jak w dzieciństwie
Są i te będące wykwitem dzisiejszego bogactwa
Ich konsumpcja zawsze
była związana z czymś niezwykłym
przyjazdem wujka
wycieczką w góry
czasem tylko
brakiem czegoś do jedzenia
i sięgnięciem przez mamę do żelaznych rezerw
każdy kawałek rybki
każda kropla oliwy
były cenne i drogie
otwierało się zawsze jedną puszkę
niezależnie od tego ile było osób
rozduszone w oleju sardynki na bułeczce z masłem
Zima
słyszę porywający zimowy wiatr
zadymka
ale te odgłosy dochodzą mnie z sąsiedniego pokoju
gdzie zostawiłem włączony telewizor
wizja jest całkiem inna
widzę
dwie stopy na obrzeżu wanny
wyrastające z pachnącej piany
przytulone do kranów ciepłej i zimnej wody
oświetlane trąbka prysznica
mimo wichru
po czole spływa mi pot
w mokrej dłoni trzymam odliczający czas
odliczającą me życie komórkę
kameralizacja matriksu
wolny elektron
libero
15 listopad 2008
Niepoprawny i krótki wiersz o Prawdziwym Polaku
prawdziwy Polak wobec antypoloznizmu
śmieje się!
prawdziwy Polak za antysemityzm, za rasizm,
leje w mordę!
Słyszysz, Prawdziwy Polaku!
Kurwa Mać!
Szczecin 2017-02.15
Różewicz i Ja
No pewnie,
Że nie napiszę wszystkiego
Ale to, co najdawniejsze
To chyba to porażenie
Małością tych wierszy
Jak nie wiersze
Prawie nic
Sam szkielet
Bo świat to szkielet
Zwłaszcza po wojnie
Bez massa tabulettae
Taki ozdrowieńczy
Litwor
Bo wiersz ma leczyć
Jeszcze tylko raz
Doznałem takiego porażenia
Gdy stanąłem wobec
Kawałka papieru pakowego
Na którym Miro
Brązową kredką owiódł jego brzegi
I narysował niezgrabnie
Szarego ślimaka
jedną rozczochraną gwiazdkę
i dwa kolorowe piegi
jak strzelenie z bata
To nie barbarzyńca w ogrodzie
To teraz Ja
Stary w rozpiętym płaszczu
A potem pamiętam leżankę
Przed telewizorem
Stary szezląg poety
I jego dwóch synów
I pitą razem Soplicę
Pod anchois
Ponure, stare, dostojne
Poniemieckie mieszkanie
Obite, wyciszone drzwi do gabinetu
Poeta pod ręką
Poezja tuż, tuż
Przyjdzie już oswojona
Tylko strzelić z bata
Tomik ilustrowany gryzmołami poety
I socjalizm w tych pokreślonych notatkach
Jakże inaczej być mogło
Przecież ci wszyscy goście
I Bohater, i Ja
My w czasach prób nie dla zabawy
Za bardzo już byliśmy w socjalizmie
Po drugiej stronie historii
W egzystencjalnej czułości cichych szeptów
Kop zadany przez oporopowrotnik
Oskarżył nas o naiwność
I zdradę zaniechania,
Po wojnie niepotrzebnie zdjęliśmy zbroje
I teraz zatomizowani, bez publiczności
Zreprodukować tylko możemy
Śmierć w starych dekoracjach
Niedaleko Hauptmana
I kaprysu miłośnika Wang
W górach
„Bo góry wystają”