EROTYK

Poezja Filozofów

Na VI Polskim Zjeździe Filozoficznym (Toruń 1995) wśród imprez towarzyszących niezwykłym powodzeniem cieszyły się spotkania piszących poezję filozofów. Słabość filozofów do poezji to zresztą stara sprawa… Uważam więc, że stała publikacja twórczości poetyckiej filozofów na stronie Nowej Krytyki to dobry pomysł.

Każdy piszący wiersze filozof może od tej pory zwrócić się do nas o publikację jego utworów na naszej stronie. Będziemy zapraszać znanych filozofów-poetów w gości i namawiać, czasem dekonspirować tych, co swą twórczość poetycką skrywają.

Jedynym kryterium kwalifikacji będzie fakt poetyzowania przez filozofa, wszystko jedno czy dyplomowanego czy studenta. Do wysyłanych utworów prosimy załączać kilka słów o sobie, najlepiej w formie nadającej się bezpośrednio do publikacji. Serdecznie zapraszam.

Jerzy Kochan

13/02/2017
Jerzy Kochan

 

Kocham Cię

 Nie powinno się pisać wierszy bez nadziei
 Nie powinno się pisać wierszy bez miłości
 Nie powinno się pisać wierszy bez idei

 A teraz piszę wiersz na wspomnieniu miłości
 A teraz piszę wiersz na resztce miłości
 A teraz piszę wiersz na śladzie miłości, który został tylko we mnie

 Jak pomidorowa na skrzydełku
 Jak zupa na gwoździu
 Jak sen na karimacie

 Już nic nie czuję
 Nie ma ciepła Twego ciała

 Dawno wyrzekłaś się wszystkiego
 Ja zresztą chyba też
 Ale to nic nie znaczy

 Nie wiem w jakim sensie
 Ale tu chwytam nieskończoność
 Która intelektualnie wydaje mi się śmieszna
 Mdła
 Piszę teraz do ciebie:
 Dosyć tych żartów
 Wsiadaj w samolot i wracaj
 A to już 2 lata
 Trzy

 I tu jest nieskończoność
 {W niemożności}




EROTYK 

 Wyrzuciłaś
 mnie z facebooka
 w realu
 zwalniasz krok
 przed światłami
 abym zdążył
 przejść ulicę bez ciebie


 Już nie mogę
 podawać ci cukiernicy
 i dotykać twoich palców
 przy okazji sól
 przy okazji pieprz

 Już nie mogę
 Łapczywie połykać powietrza
 Ogrzanego w twojej piersi
 Patrzeć ci w oczy
 Patrzeć na usta

 Teraz tylko we śnie
 Turlamy się w objęciach po trawie
 Rozgniatam sutki językiem o podniebienie
 Głaszczę cię po pupie
 I burzę rudą czuprynkę

 Od twojej głowy
 Zdrętwiało mi ramię
 Muszę się odwrócić na drugi bok
 Ale zachłannie wypinam tyłek
 Aby dotykać twego rozgrzanego biodra

 „podrap trochę plecy…” – mruczę niewyraźnie

{Szczecin 2012-10-11}

 

 
GÓRY

 Góry wystają…
 Ale nie tak jak nadmiar przytrzaśniętych ciuchów z nie
 domykającej się walizki
 Wystawanie gór jest ich istotą
 I jak się patrzy na góry
 To też by się chciało wystawać
 Góry…ho ho ho…to nie jakaś tam gmina…ani nawet Gwiżdż Janina…




dwa

 niewiele się zmieniłaś

 płaszcz jest inny
 droższy

 kosmyk włosów
 opada tak samo

 płaszcz długi
 do kostek

 i szalik chyba
 czy chusta

 idziesz tak
 abyśmy się nawet przypadkowo
 nie dotknęli ramionami

 mówisz tak
 aby nie wyjść poza
 uprzejmą, delikatną konwersację

 stawiasz małe kroki
 żeby nie dojść
 ze mną za daleko

 nie mogą nas
 zobaczyć inni

 nie może nas
 zobaczyć on

 jesteśmy w ramie
 jak w kojcu

 jak mogłaś kupić płaszcz
 w tak mdły wzór

 ale ponad wszystkim góruje
 ten mój niezwykły zachwyt
 to bezprzytomne uwielbienie
 żarłoczne łapanie każdego detalu i gestu

 żre mnie ono
 pali do trzewi
 euforycznie uwrażliwia
 stawia na palce

 jest , jest , jest miłość
 na świecie
 i mam ją teraz
 w sobie, pod ręką

 i tu się budzę

 ze łzami w oczach
 chowam
 ją głębiej


 
Zimny lipiec

 zima idzie…
 a gdzie PIEC
 i kot na parapecie
 gdzie kiszona kapusta w beczce
 i zakopcowana marchew

 są tylko niesłodkie truskawki
 blade pomidory
 i nieopalone łydki bladych dziewczyn







EROTYK / I /


 Leżę w łóżku
 jeszcze trzy godziny
 w radiu Katarzyna Kolenda-Zaleska
 wyciągam się-przeciągam
 jednak nie sięgam krańców nowego łóżka
 to dobrze
 całe ciało jeszcze uśpione
 mimo przeciągania

 przecież jeszcze trzy godziny
 aż przyjdziesz

 chyba świecę skórą
 w każdym razie jest jakaś powierzchniowo rześka
 „To pewnie w oczekiwaniu” – tłumaczę sobie
 już nie śpię
 żadnych gimnastyk, fikołków…
 wyprostowuję nogę obok nogi
 prawie jak na baczność
 tylko że z wyciągniętymi palcami stóp

 gotów

 jeszcze nie teraz
 dopiero za trzy godziny

 oczy mam cały czas zamknięte







EROTYK / II /

 Patrzysz na mnie jak telenowelę
 wpadnę
 nie wiem
 jeszcze nie zdecydowałam

 JA mówię, że szkoda czasu
 że chciałbym spać przytulony do twoich pleców
 z ręką na twej piersi
 wtulony w zapach twego ciała

 w żaroodpornej kapsule naszej miłości

 Wiem, że to trochę udawanie
 też konwencja
 złuda bezpośredniości i pewności

 ale nie mam innego pomysłu na świat






EROTYK / III /

 Nie wiem dlaczego nie chce mi się żyć
 Przecież nie jesteś moją pierwszą miłością
 Ani pewnie ostatnią

 Przecież tyle jest ważnych spraw
 Ludzkość, dzieci
 Piękne widoki i piękne kobiety

 A tu pustka
 Bezczasowe zianie otchłani
 Bezsens każdego gestu

 Udaję nawet, że podnoszę rękę
 Wirtualna, kompletnie sztuczna rzeczywistość
 Takie mozolne origami bez świata w tle

 Patrząc rozsądnie
 To ta miłość jest sztuczna
 Krótkie spięcie, błysk, spotkanie

 Zderzenie się
 Jak bil na stole bilardowym
 Dwóch chwilowych, przypadkowych bytów

Czyżby nieszczęśliwa miłość
 Ujawniała lichość egzystencji
 Co najmniej tak jak Heideggerowska trwoga

 Nie za bardzo mnie to interesuje…



Przyroda

 Są poeci, których zachwycają wysokie drzewa
 Buszują w malinowym chruśniaku
 Smutniejsi piszą, że przyroda jest obojętna

 Dla mnie jest bezrozumnie żarłoczna
 Jak rozbuchany popęd seksualny
 U plującego krwią i zdychającego gruźlika

 Nażreć się, napchać, rozpanoszyć
 Choćbym nie zdążył strawić, przeżuć, pogryźć
 Paruje smrodem rozkładających się ciał
 Zjedzonych przez tych, co jeszcze żyją i tych, co się wciąż rodzą
 Zatruwa trupim jadem całą rzeczywistość

 To szkielet świata

 I na nic dystansowanie się róż
 Rozkraczonego jelonka
 Par całujących się na ławkach w parku
 Czy subtelnych filozofów

 Przywaleni gwiaździstym niebem
 Z udręką maskujemy rozpacz

 

Erotyk IV


 Dziwisz się
 Dlaczego pytam Ciebie o wartość moich wierszy
 Że to trzeba znawcy
 Albo krytyka

Mówisz, że w zasadzie nie lubisz poezji
I nie znasz się na niej


Ale to Ty
Rozjaśniasz się na mój widok
Mówisz, że mam śmiejące się oczy
I piszesz, że moje wiersze są cudne

to dla Ciebie je piszę 


Głaszczę cię nimi po ręce
Jakbym uspokajał chorego
Albo dziecko przestraszone koniecznością kłucia igłą
Jakbym wygładzał fałdy fal
chciał grozę morza zamienić na aksamitną pewność





Ooo! Piękno nieznane…!

Nie widzę Cię
Słyszę tylko pokasływanie
szuranie kapci
i brzęk szkła
za ścianą

Skąd więc ta tęsknota
Ten cielesny niepokój
To marzenie spełnienia
i rosnąca serdeczność

do Ciebie

Oto siła sztuki konceptualnej
nieskalanej realizacją
Krągłej jak kula
i ponętnej absolutem

jak gwiazdy

Na razie wystarcza mi
że bierzemy prysznic w tej samej kabinie
oddzieleni piętnastominutowa przerwą
zjednoczeni pragnieniem

na próżno

dziecięcym gestem
z rumieńcem na twarzy
odrzucam kołdrę:
wskakuj! 

Głogów 2006

 


TRZY ŚWIATY


ty
Nie kochasz mnie
nawet
Nie lubisz mnie

Ty tylko mnie 
chcesz
To dla mnie za mało

Nie pojmuję nawet jak tak można 
Kocha, lubi, chce….
Epoka chcenia

No i co z tego, że płaczesz…






dzisiaj upadłem na szlaku…

Upadłem na szlaku

To nie żadna metafora
Szlak prawdziwy

Biały pasek
Żółty pasek
Biały pasek

Na drzewie

Już schodziłem i droga była tylko lekko spadzista
Mały kamyk pod nogą i przywalony plecakiem
Rozbitą głowę wtulałem w szutrową fakturę
Zatrzymany 

Zaraz przypomniał mi się dynamiczny pięćdziesięciolatek sprzed trzydziestu lat
Wyskakiwał z skręcającej z Podwala w Świdnicką, koło PDT szesnastki 
Przegapił przystanek. Nie chciał jechać na Plac PKWN.
Też upadł 

A z odpiętej teczki wysypały się
Na mokry, nierówny poniemiecki jeszcze bruk
Wysypały się kartki, teczki, uwolnione od etui okulary, drugie śniadanie 
Wypadła nawet nieświeża chustka do nosa


Zbyt ryzykowny krok i totalna klęska podmiotu racjonalnego
Tak jakby pogromcy zwierząt uciekły wszystkie zwierzęta
Dowód na złudę panowania nad światem. Biedny
Pan Cogito 

Tylko chichot współpasażerów i współczucie na widok otartych dłoni
Ubłoconego prochowca i stłuczonej szybki w okularach
Wstyd, że to już nie lata wskakiwania i wyskakiwania z tramwaju
Prosta klisza

Ja swój wypadek estetyzuję robiąc sobie sam zdjęcia aparatem
Dokumentuję ewolucję barwy podbitego oka
Teatralizuję życie sam przed sobą. Jestem przede wszystkim 
Widzem

Takie sobie dell`arte bez Pierrota i Colombiny
Bez ich barwnych stroi i czarno-biało-rumianych makijaży
Za to z dyskretną zielenią North Face`a, komputerową konstrukcją 
Carrimora i komórką która
Szuka sieci


A co ze śmiercią i zwierzęcym strachem przed nią?
Czy to też da się steatralizować, zrobić antrakt, tylko skończyć spektakl
Nie przywiązywać się tandetnie jak do czytadła, serialu, telenoweli. Na razie 

wystawiajmy to co jest

 


STACJA KRZYŻ

*Stacja Krzyż istnieje naprawdę i wie o tym każdy, kto jechał pociągiem do /z Szczecina przez Poznań. Jej cechą charakterystyczną jest to, że po ulokowaniu się - dajmy na to wczesno-rannym – w Szczecinie, po jakimś czasie, utuleni jednostajnym stukiem kół pociągu - przysypiamy a po pewnym czasie budzimy w przekonaniu-nadziei, że dojechaliśmy DALEKO i przespaliśmy KAWAŁ DROGI; patrzymy więc przez okno na najbliższą stację – a to DOPIERO KRZYŻ, połowa drogi do Poznania, tak jakby nic. Działa to i w druga stronę. Jadąc z Wrocławia, po Poznaniu przysypiamy…a to dopiero KRZYŻ… Przypis ten nie przekreśla dodatkowych innych asocjacji…nie namawia też na wycieczkę do Krzyża …

chyba mogę pisać 
tylko o miłości
Twojej
Mojej
ale nic 
nie ma 
tylko
mokro w butach
boli kręgosłup
i dopiero…
Krzyż









*Stacja Krzyż istnieje naprawdę i wie o tym każdy, kto jechał pociągiem do /z Szczecina przez Poznań. Jej cechą charakterystyczną jest to, że po ulokowaniu się - dajmy na to wczesno-rannym – w Szczecinie, po jakimś czasie, utuleni jednostajnym stukiem kół pociągu - przysypiamy a po pewnym czasie budzimy w przekonaniu-nadziei, że dojechaliśmy DALEKO i przespaliśmy KAWAŁ DROGI; patrzymy więc przez okno na najbliższą stację – a to DOPIERO KRZYŻ, połowa drogi do Poznania, tak jakby nic. Działa to i w druga stronę. Jadąc z Wrocławia, po Poznaniu przysypiamy…a to dopiero KRZYŻ… Przypis ten nie przekreśla dodatkowych innych asocjacji…nie namawia też na wycieczkę do Krzyża …
Grudzień 2006

 


Czy jakoś tak……

Szeptem do mnie mów
stań dalej
uważaj
bo krople śliny
siejesz wokół

Wiem, że jesteś
kolegą, przyjacielem
z wojska
czy jakoś tak….
poklepię cię zaraz po plecach

na odchodne



grudzień 2006

 


WIERSZ NA ZMĘCZENIE

Powoli po trochu
puszcza
zły uścisk

Nie piszę
zazwyczaj
a teraz jak lekarstwo

piszę na zmęczenie 
już trzeci wiersz
ciurkiem 


grudzień 2006

 


NOWY ROK

Pusty poranek
drzewa bez liści
nie ma nawet śniegu

O dziwo
niebieskie niebo
wiatr jakby trochę porywisty 

Wiatr historii
nie, wiatr mojej
własnej, lichej egzystencji

Nic podnoszącego ma duchu
a jednak
jak gdyby kto posprzątał 

Czy uda się
raz jeszcze 
zresetować


1 styczeń 2007, Szczecin

 



OPCJA

nie…nie
to nie było tak
że zerknąłem za zasłonkę
i ujrzałem Ciebie stojącą nago w miednicy z wodą
w futrze spienionego mydła

nieprawdą jest też i to
że pospiesznie rozpinałem Twoją suknię w kwiatki
w tysiące kwiatków
zapinaną na karny szereg czerwonych guziczków
i że było to na starym skrzypiącym łóżku

raczej było inaczej
bardziej klasycznie

pocałunki w świetle gwiazd 
krzyk zazdrosnego puszczyka
a rano turlanie się w zielonej trawie
i zadarta do góry bluzka
z ciekawością delikatnie podgryzałaś moje wąsy

pewnie nigdy nie całowałaś się jeszcze
z wąsatym mężczyzną

zostało z tego wszystkiego
napięcie na lata
z lotu ptaka widać szachownice pól codzienności
szybuję więc
wciąż gotów 





SCHOWANKO


W dolnej szafce
Na prawo

Mam puszki sardynek

Leżą ułożone w wieżyczkę
Połyskują w mroku
Szlachetną blachą
Kryjącą egzotyczne rybki

Są różne
Nie tylko takie jak w dzieciństwie

Są i te będące wykwitem dzisiejszego bogactwa

Ich konsumpcja zawsze
była związana z czymś niezwykłym
przyjazdem wujka
wycieczką w góry

czasem tylko
brakiem czegoś do jedzenia

i sięgnięciem przez mamę do żelaznych rezerw

każdy kawałek rybki
każda kropla oliwy
były cenne i drogie

otwierało się zawsze jedną puszkę
niezależnie od tego ile było osób

rozduszone w oleju sardynki na bułeczce z masłem







Zima


słyszę porywający zimowy wiatr
zadymka
ale te odgłosy dochodzą mnie z sąsiedniego pokoju
gdzie zostawiłem włączony telewizor

wizja jest całkiem inna

widzę
dwie stopy na obrzeżu wanny
wyrastające z pachnącej piany
przytulone do kranów ciepłej i zimnej wody
oświetlane trąbka prysznica

mimo wichru
po czole spływa mi pot
w mokrej dłoni trzymam odliczający czas
odliczającą me życie komórkę
kameralizacja matriksu

wolny elektron

libero

15 listopad 2008

 

Niepoprawny i krótki wiersz o Prawdziwym Polaku

prawdziwy Polak wobec antypoloznizmu

śmieje się!

prawdziwy Polak za antysemityzm, za rasizm,

leje w mordę!

Słyszysz, Prawdziwy Polaku!

Kurwa Mać!

                                                                                      Szczecin 2017-02.15

 

 

Różewicz i Ja

No pewnie,

Że nie napiszę wszystkiego

 

Ale to, co najdawniejsze

To chyba to porażenie

Małością tych wierszy

 

Jak nie wiersze

Prawie nic

Sam szkielet

 

Bo świat to szkielet

Zwłaszcza po wojnie

Bez massa tabulettae

 

Taki ozdrowieńczy

Litwor

Bo wiersz ma leczyć

 

Jeszcze tylko raz

Doznałem takiego porażenia

Gdy stanąłem wobec

Kawałka papieru pakowego

Na którym Miro

Brązową kredką owiódł jego brzegi

I narysował niezgrabnie

Szarego ślimaka

 jedną rozczochraną gwiazdkę

 

i  dwa kolorowe piegi

 

jak strzelenie z bata

                              

To nie barbarzyńca w ogrodzie

To teraz Ja

Stary w rozpiętym płaszczu

 

A potem pamiętam leżankę

Przed telewizorem

Stary szezląg poety

 

I jego dwóch synów

I pitą razem Soplicę

Pod anchois

 

Ponure, stare, dostojne

Poniemieckie mieszkanie

Obite, wyciszone  drzwi do gabinetu

 

Poeta pod ręką

Poezja tuż, tuż

Przyjdzie już oswojona

 

Tylko strzelić z bata

 

Tomik ilustrowany gryzmołami poety

I socjalizm w tych pokreślonych notatkach

Jakże inaczej być mogło

 

Przecież ci wszyscy goście

I Bohater, i Ja

My w czasach prób nie dla zabawy

 

Za bardzo już byliśmy w socjalizmie

Po drugiej stronie historii

W egzystencjalnej czułości cichych szeptów

 

Kop zadany przez oporopowrotnik

Oskarżył nas o naiwność

I zdradę zaniechania,

 

Po wojnie niepotrzebnie zdjęliśmy zbroje

I teraz zatomizowani, bez publiczności

Zreprodukować tylko możemy

 

Śmierć w starych dekoracjach

 

Niedaleko Hauptmana

I kaprysu miłośnika Wang

W górach

 

„Bo góry wystają”