są złe sny

Poezja Filozofów

Na VI Polskim Zjeździe Filozoficznym (Toruń 1995) wśród imprez towarzyszących niezwykłym powodzeniem cieszyły się spotkania piszących poezję filozofów. Słabość filozofów do poezji to zresztą stara sprawa… Uważam więc, że stała publikacja twórczości poetyckiej filozofów na stronie Nowej Krytyki to dobry pomysł.

Każdy piszący wiersze filozof może od tej pory zwrócić się do nas o publikację jego utworów na naszej stronie. Będziemy zapraszać znanych filozofów-poetów w gości i namawiać, czasem dekonspirować tych, co swą twórczość poetycką skrywają.

Jedynym kryterium kwalifikacji będzie fakt poetyzowania przez filozofa, wszystko jedno czy dyplomowanego czy studenta. Do wysyłanych utworów prosimy załączać kilka słów o sobie, najlepiej w formie nadającej się bezpośrednio do publikacji. Serdecznie zapraszam.

Jerzy Kochan

18/02/2017
Jacek Uglik

 


***

są złe sny,

kobiety,

złe sny, urywane,

spocone,


głowa w rękach,


siedzę przy stole odwrócony do szyby,

patrzę, bawię się wyciągniętą z szafy kobietą, wziąłem ją,

uniosłem,

obróciłem do światła, błyszczy,

zła – myślę,


nieświadomie /nie ma co się przy tym upierać/

naciąłem skórę tą rzeczą, lewa ręka, nieco ponad łokciem

blizna, cięcie nie było głębokie, trochę piekło,

wyciąłem na ramieniu krzyż, odwrócony,

asymetryczny,

gdyby wyprostować rękę belka do której przybito jego dłonie
odchyla się o kilka stopni od poziomu, w zgięciu wygląda to
wszystko lepiej, odwrócony krzyż noszę na lewym ramieniu,

przeciw, wtedy nie wiedziałem,

bo miłuję syna bardziej niż ciebie

nie kocham, nie idę za tobą,

zrzucam krzyż, nie stracę życia

z twego powodu i nie znajdę, nie bronię się przed ludźmi,

którzy wydają mnie sądom i biczują w swych synagogach, nie

jestem roztropnym wężem ani nieskazitelnym gołębiem,


















za to brudny

nie jestem godzien,

bo

przeciw







{{{***}}}

przez pożółkłą kartę książki na której umieścił

artysta szkic rozpustnej niewiasty

pięknej dziewiętnastowiecznej ladacznicy

z odsłoniętym łonem


jednej z tych o których chasydzi mawiają GOMER
zobaczyłem obce miasto


puste domy

i czerwone ciała 89 osób straconych w ubiegłą środę

roku pańskiego 2001

zobaczyłem czterdziestoletnią kobietę w niebieskim żakiecie


z oplecioną sznurem szyją


z wykręconymi i złożonymi na plecach rękami


przed nią ostatnie drzewo


kamień

karabin

chińskiego żołnierza o gładkiej twarzy

który oswoił już tę noc

zaraz będącą jej



{{{***}}}

zza osmolonej szyby autobusu mknącego

w zieloną dolinę, zielone góry

i miasto zielone tak bardzo,

że aż brudne, zza osmolonej szyby zamknięty na ciszę ulicy, domu, łóżka, i tamtych dwojga na poboczu, jak gdyby na skraju przestrzeni, których właśnie minęliśmy. To im miłość szosę oświetla.

siebie mamy już tutaj, choć została więcej jeszcze niż połowa drogi do miasta zielonego od brudu. Być może już tak skonstruowane są teraz oczy, że patrząc, świat się szary zdaje nawet jeśli zielony.
No więc pozostał skromny zapas czasu. Zanim wejdę do pokoju i ujrzę twój powiększający się brzuch i poczuję jego lub jej oddech, przypominam sobie powrót z kina: „gdybym teraz nagle zasłabł i zsunął się po gładkim, zimnym murze nie wróżącym wiosennego zmartwychwstania ptaków i drzew to bym sobie siedział i bym sobie umierał marszcząc się na podobieństwo lśniącej skórki pomarańczy”.

Wszystko to ze mną przychodzi.




{{{***}}}

zostałem mimo

wszystko

się układa

rozpadło się



układa


źle

wszystko się układa

źle


tu nie ma nic mojego




{{{***}}}

{{podają żółte wyrazy}}

Jeszua Ha – Nocri z miasta Gamala

lat 27 syn Syryjczyka

wędrujący z miasta do miasta

spośród wszystkich swoich uczniów co

jak psy

umiłował najmocniej M. Magdalenę

i często całował ją w usta


{{na żółtych zdjęciach}}


na krzyżu kochał

kobietę

ona do

ust

jak ktoś komu nic co ludzkie


powiedziano mu:

„Matka twoja i twoi bracia

stoją na dworze i chcą mówić

z tobą”

odrzekł:

„Któż jest moją matką

i którzy są moimi braćmi”

i odesłał ich

w czasie tym M. Magdalena

leżała naga u jego stóp

pana






{{{***}}}

w miesiącu

narodzi się z nasienia


teraz kopie (a przed chwilą jeszcze

spało) od środka krzyczy





{{{***}}}

Kartezjusz prosił by nie przebierać

paluchami w języku

Mawiał: {wystarczą}

{słowa proste, jasne i wyraźne}


pisze do mnie poeta

„moja mama zmarła przed

paru dniami…

nagle zmuszony jestem

dbać o siebie…

irytuje mnie to, że trzeba mi jeść

i uważać”




{{{***}}}

Szosą przez wieś

Wlókł się stary STAR

A z nim przyczepa

A na niej drewniany krzyż

I flaga białoczerwonego państwa

A na niej napis:

JEZUS UZDRAWIA

W DNIACH

16-30 KWIETNIA





{{{***}}}


Morderca patrzy na rodziców

Ich dziurawe zęby za spalonymi

Ustami



Życie nazywa stosunkiem

Między sobą a nią





Morderca krzyczy

I kopie ją w brzuch








{{{***}}}

Przy murze ja

Zabliźniony stygmat



Tobie wydaje się

Że ten ja się śmieje



Nie



Śmiech jest tandetny

Źle namalowany

Ma popękane wargi



Tutaj ustalono granicę

Wyraźną linię

Która dzieli świat na dwa

Rozbija człowieka na dwa

Kobietę i mężczyznę

Z których każde inaczej

Ty tam – za

Ja – przed



{{{***}}}

otrzymaliśmy wiosnę z listem

jej bycie teraz

pozwala wyrwać z przestrzeni

niewielki placyk na nas dwoje

takie miejsce w kącie między krzesłem

a odłamkiem szkła

w którym nerwowa gra światła

domom i drzewom odejmuje kolory



posłano mi łóżko

zawinięty w białą pościel


z czołem przy zimnej ścianie

bez zapachu Niosącej w sobie

dziecko






{{{***}}}

nie wiedział przez co jest

że ma zasznurowane usta



i kiedy umarł też

bo to nie działo się

od razu



a teraz zepsuty zegar

teraz opuszcza stopy

na podłogę

schodzi z łóżka

i rusza za nią






{{{ {{nieśmiertelna klasyka: obywatel papież}} }}}

kurwa:

die, die, die my darling

karol woo:

nie dam





{{{***}}}

Na śmietniku zepsute maszyny

Zepsute słowa

I śmieci ludzi



Gdzieś w obcym mieście

Nie dziś

Będziemy starcami którym

Nikt się nie kłania







{{{ {{głowa szinet okonor}} }}}

trzeba wracać do

ścian drzew upadających płotów

i wtulać w ich ciepło twarze



do Niutona na zawsze zapchlonego

skrzypiącego łańcucha studni

gdy wciągać na nim wiadro pełne

słodkiej wody

do światła Kobiety

matki mojego dwumiesięcznego syna

o którym poza tym że

trzeba zmieniać pieluchy

karmić nocami

że już potrafi leżąc na brzuszku

obrócić się o dziewięćdziesiąt stopni

i kiedy jest zadowolony mówi do nas

ęłęłęłę

wiemy też że boi się

skrzeczącego Toma Waitsa





{{{***}}}

{{2.}}
Radio.

Oddechy śpiących jakuba i anny

toną w bębnach i fletach nocy



Z ulic wiatr przegania

czarne liście i czarne śmieci

{{3.}}
Nigdy już nie będzie

września w dwudziestym

wieku






{{{***}}}

chodzę

patrzę

się drapię



umyty ładny

chodzę po mieście

chodzę po mieście

umyli mi plecy

nic o tym nie wiem

chodzę po mieście



planty szewska rynek dzionek

chodzę po mieście

rynek ranek szewska planty

umyty

umyty

ładny

umyty

umyty

umyty

umyty

ładny