Jacek Uglik
***
są złe sny,
kobiety,
złe sny, urywane,
spocone,
głowa w rękach,
siedzę przy stole odwrócony do szyby,
patrzę, bawię się wyciągniętą z szafy kobietą, wziąłem ją,
uniosłem,
obróciłem do światła, błyszczy,
zła – myślę,
nieświadomie /nie ma co się przy tym upierać/
naciąłem skórę tą rzeczą, lewa ręka, nieco ponad łokciem
blizna, cięcie nie było głębokie, trochę piekło,
wyciąłem na ramieniu krzyż, odwrócony,
asymetryczny,
gdyby wyprostować rękę belka do której przybito jego dłonie
odchyla się o kilka stopni od poziomu, w zgięciu wygląda to
wszystko lepiej, odwrócony krzyż noszę na lewym ramieniu,
przeciw, wtedy nie wiedziałem,
bo miłuję syna bardziej niż ciebie
nie kocham, nie idę za tobą,
zrzucam krzyż, nie stracę życia
z twego powodu i nie znajdę, nie bronię się przed ludźmi,
którzy wydają mnie sądom i biczują w swych synagogach, nie
jestem roztropnym wężem ani nieskazitelnym gołębiem,
za to brudny
nie jestem godzien,
bo
przeciw
{{{***}}}
przez pożółkłą kartę książki na której umieścił
artysta szkic rozpustnej niewiasty
pięknej dziewiętnastowiecznej ladacznicy
z odsłoniętym łonem
jednej z tych o których chasydzi mawiają GOMER
zobaczyłem obce miasto
puste domy
i czerwone ciała 89 osób straconych w ubiegłą środę
roku pańskiego 2001
zobaczyłem czterdziestoletnią kobietę w niebieskim żakiecie
z oplecioną sznurem szyją
z wykręconymi i złożonymi na plecach rękami
przed nią ostatnie drzewo
kamień
karabin
chińskiego żołnierza o gładkiej twarzy
który oswoił już tę noc
zaraz będącą jej
{{{***}}}
zza osmolonej szyby autobusu mknącego
w zieloną dolinę, zielone góry
i miasto zielone tak bardzo,
że aż brudne, zza osmolonej szyby zamknięty na ciszę ulicy, domu, łóżka, i tamtych dwojga na poboczu, jak gdyby na skraju przestrzeni, których właśnie minęliśmy. To im miłość szosę oświetla.
siebie mamy już tutaj, choć została więcej jeszcze niż połowa drogi do miasta zielonego od brudu. Być może już tak skonstruowane są teraz oczy, że patrząc, świat się szary zdaje nawet jeśli zielony.
No więc pozostał skromny zapas czasu. Zanim wejdę do pokoju i ujrzę twój powiększający się brzuch i poczuję jego lub jej oddech, przypominam sobie powrót z kina: „gdybym teraz nagle zasłabł i zsunął się po gładkim, zimnym murze nie wróżącym wiosennego zmartwychwstania ptaków i drzew to bym sobie siedział i bym sobie umierał marszcząc się na podobieństwo lśniącej skórki pomarańczy”.
Wszystko to ze mną przychodzi.
{{{***}}}
zostałem mimo
wszystko
się układa
rozpadło się
układa
źle
wszystko się układa
źle
tu nie ma nic mojego
{{{***}}}
{{podają żółte wyrazy}}
Jeszua Ha – Nocri z miasta Gamala
lat 27 syn Syryjczyka
wędrujący z miasta do miasta
spośród wszystkich swoich uczniów co
jak psy
umiłował najmocniej M. Magdalenę
i często całował ją w usta
{{na żółtych zdjęciach}}
na krzyżu kochał
kobietę
ona do
ust
jak ktoś komu nic co ludzkie
powiedziano mu:
„Matka twoja i twoi bracia
stoją na dworze i chcą mówić
z tobą”
odrzekł:
„Któż jest moją matką
i którzy są moimi braćmi”
i odesłał ich
w czasie tym M. Magdalena
leżała naga u jego stóp
pana
{{{***}}}
w miesiącu
narodzi się z nasienia
teraz kopie (a przed chwilą jeszcze
spało) od środka krzyczy
{{{***}}}
Kartezjusz prosił by nie przebierać
paluchami w języku
Mawiał: {wystarczą}
{słowa proste, jasne i wyraźne}
pisze do mnie poeta
„moja mama zmarła przed
paru dniami…
nagle zmuszony jestem
dbać o siebie…
irytuje mnie to, że trzeba mi jeść
i uważać”
{{{***}}}
Szosą przez wieś
Wlókł się stary STAR
A z nim przyczepa
A na niej drewniany krzyż
I flaga białoczerwonego państwa
A na niej napis:
JEZUS UZDRAWIA
W DNIACH
16-30 KWIETNIA
{{{***}}}
Morderca patrzy na rodziców
Ich dziurawe zęby za spalonymi
Ustami
Życie nazywa stosunkiem
Między sobą a nią
Morderca krzyczy
I kopie ją w brzuch
{{{***}}}
Przy murze ja
Zabliźniony stygmat
Tobie wydaje się
Że ten ja się śmieje
Nie
Śmiech jest tandetny
Źle namalowany
Ma popękane wargi
Tutaj ustalono granicę
Wyraźną linię
Która dzieli świat na dwa
Rozbija człowieka na dwa
Kobietę i mężczyznę
Z których każde inaczej
Ty tam – za
Ja – przed
{{{***}}}
otrzymaliśmy wiosnę z listem
jej bycie teraz
pozwala wyrwać z przestrzeni
niewielki placyk na nas dwoje
takie miejsce w kącie między krzesłem
a odłamkiem szkła
w którym nerwowa gra światła
domom i drzewom odejmuje kolory
posłano mi łóżko
zawinięty w białą pościel
z czołem przy zimnej ścianie
bez zapachu Niosącej w sobie
dziecko
{{{***}}}
nie wiedział przez co jest
że ma zasznurowane usta
i kiedy umarł też
bo to nie działo się
od razu
a teraz zepsuty zegar
teraz opuszcza stopy
na podłogę
schodzi z łóżka
i rusza za nią
{{{ {{nieśmiertelna klasyka: obywatel papież}} }}}
kurwa:
die, die, die my darling
karol woo:
nie dam
{{{***}}}
Na śmietniku zepsute maszyny
Zepsute słowa
I śmieci ludzi
Gdzieś w obcym mieście
Nie dziś
Będziemy starcami którym
Nikt się nie kłania
{{{ {{głowa szinet okonor}} }}}
trzeba wracać do
ścian drzew upadających płotów
i wtulać w ich ciepło twarze
do Niutona na zawsze zapchlonego
skrzypiącego łańcucha studni
gdy wciągać na nim wiadro pełne
słodkiej wody
do światła Kobiety
matki mojego dwumiesięcznego syna
o którym poza tym że
trzeba zmieniać pieluchy
karmić nocami
że już potrafi leżąc na brzuszku
obrócić się o dziewięćdziesiąt stopni
i kiedy jest zadowolony mówi do nas
ęłęłęłę
wiemy też że boi się
skrzeczącego Toma Waitsa
{{{***}}}
{{2.}}
Radio.
Oddechy śpiących jakuba i anny
toną w bębnach i fletach nocy
Z ulic wiatr przegania
czarne liście i czarne śmieci
{{3.}}
Nigdy już nie będzie
września w dwudziestym
wieku
{{{***}}}
chodzę
patrzę
się drapię
umyty ładny
chodzę po mieście
chodzę po mieście
umyli mi plecy
nic o tym nie wiem
chodzę po mieście
planty szewska rynek dzionek
chodzę po mieście
rynek ranek szewska planty
umyty
umyty
ładny
umyty
umyty
umyty
umyty
ładny